Jakbym czytała o sobie sprzed kilku lat. Dosłownie. Też mam ChAD, tylko u mnie to głównie depresja wracała jak bumerang, a jak już przyszła, to tak mnie przygniatała, że nie miałam siły się przebrać z piżamy. Siedziałam całymi dniami w domu, zasłony zaciągnięte, telefon wyciszony, dzieci mówiły, że mnie nie poznają. A ja nawet nie umiałam wytłumaczyć, co się ze mną dzieje. Tylko to poczucie, że jestem ciężarem, że życie nie ma sensu, że już nic się nie zmieni.
Przerobiłam sertralinę, wenlafaksynę, escitalopram – i owszem, czasem przez chwilę było lepiej, ale potem albo manie, albo nerwica lękowa na całego, albo totalne odcięcie emocji – jakbym była robotem. No i wtedy psychiatra zaproponowała Lamitrin. Przyznam, że byłam bardzo sceptyczna. Bo wiesz jak to jest – jak się zawiedziesz na pięciu lekach, to szósty już nie budzi nadziei. Ale powiedziałam sobie: spróbuję ostatni raz, bo albo coś się zmieni, albo się rozsypię.
Zaczęłam od 25 mg i powolutku zwiększałam – to ważne, bo nie można na szybko. Na efekty czekałam… chyba z 4–5 tygodni. Ale jak przyszły, to nie przyszły jak błyskawica, tylko tak stopniowo, delikatnie. Nagle zaczęłam czuć spokój, którego nie znałam od lat. Nie, nie euforia. Tylko takie… wyciszenie, ukojenie. Lęki się zmniejszyły, nie płakałam bez powodu, mogłam zasnąć bez kręcenia się w łóżku godzinami.
Teraz jestem ponad rok na Lamitrinie i naprawdę mogę powiedzieć – to jest mój lek. Nie idealny, nie cudowny, ale uratował mnie przed najgorszym. Nie wpycha mnie w manie, nie odcina od emocji, tylko pozwala mi być sobą bez ciągłego bólu w środku. Mój mąż mówi, że wróciła „ta Jola sprzed choroby”. A ja? Ja w końcu czuję, że żyję, a nie tylko walczę o przetrwanie.
Nie wiem, jak u ciebie zareaguje organizm – każda z nas jest inna. Ale jeśli SSRI cię rozwalały, a depresja dominuje – to ja bym dała Lamitrinowi szansę. I daj sobie czas, cierpliwość to tutaj klucz. Trzymam mocno kciuki, żebyś znalazła ulgę. Bo każda z nas na to zasługuje. Naprawdę.