Nigdy nie udzielam się na takich forach, ale tym razem po prostu muszę. Mam poczucie, że jakbym tego nie napisała, to zrobiłabym krzywdę komuś, kto właśnie teraz szuka nadziei. Lamitrin został mi przepisany, kiedy byłam na totalnym dnie. Lęki, ataki paniki, depresja i do tego PMDD, który rozwalał mnie co miesiąc na kawałki. Myśli natrętne, ciągle wokół śmierci, smutku, bezsensu. Każdy dzień był walką o przetrwanie.
Pamiętam ten dzień, kiedy wróciłam od psychiatry z receptą na Lamitrin. Weszłam do domu, usiadłam na łóżku, włączyłam internet i zaczęłam czytać opinie. Zalałam się łzami. Ze strachu. Bałam się skutków ubocznych, bałam się, że to pogorszy sprawę. Ale wiedziałam też, że nie mogę tak dłużej żyć, że muszę coś zrobić.
Dziś mija 3 miesiąc odkąd biorę Lamitrin. I nie wiem, jak to zabrzmi, ale… mam spokój w głowie. Lęki zeszły o kilka poziomów, przed okresem nie wariuję emocjonalnie jak kiedyś, nie mam ataków paniki co kilka dni. Nie mam żadnych poważnych skutków ubocznych. Czasem lekki ból głowy na początku, ale minęło. I śpię lepiej. Po prostu czuję, że wracam do siebie.
Mogę tylko doradzić, żeby zacząć od małej dawki – 50 mg, a po dwóch tygodniach zwiększyć do 100 mg. Tak zrobiłam i to był bardzo łagodny start, organizm się spokojnie przyzwyczaił. Wiem, że każdy z nas jest inny i nie ma gwarancji, ale warto wiedzieć, że to forum często gromadzi bardziej negatywne historie, bo jak ktoś ma dobrze, to rzadziej pisze. A ja piszę właśnie dlatego – żeby ktoś, kto się boi tak jak ja się bałam, mógł poczuć, że może być lepiej.
Trzymajcie się. Jest nadzieja. Naprawdę.