Jak zaczynałam Mysimbę, byłam super zdeterminowana, żeby wszystko robić „książkowo” – zero odstępstw, żadnego alkoholu, ścisła dieta, itp. Ale potem przyszły święta, rodzinna impreza i, wiesz, ciężko było odmawiać, kiedy wszyscy wznosili toast. Stwierdziłam: „A co mi tam, jeden kieliszek wina nie zaszkodzi”. I faktycznie, wypiłam – no i niby nic się nie działo, ale…
Nie wiem, czy to była wina leku czy może mój organizm tak zareagował, ale poczułam się dziwnie. Nie jakoś dramatycznie, ale w głowie mi się trochę zakręciło, jakby ten kieliszek uderzył mocniej niż zwykle. Potem przez godzinę miałam takie uczucie, jakby mój organizm nie wiedział, co robić – ani się cieszyć, ani protestować. To było trochę jak jazda na rollercoasterze w slow motion. 
Od tamtej pory staram się unikać alkoholu, bo zauważyłam, że nawet mała ilość robi na mnie większe wrażenie niż wcześniej. Zresztą, odkąd biorę Mysimbę, moje ciało w ogóle działa inaczej – szybciej reaguję na zmiany, mam wrażenie, że metabolizm idzie jak szalony. Więc raczej nie ryzykuję, bo szkoda mi tej pracy, którą wkładam w ogarnięcie swojej wagi i zdrowia.
Ale z drugiej strony, każdy organizm jest inny. Niektórzy znajomi pisali mi, że piją przy Mysimbie i nic im się nie dzieje – może to kwestia tolerancji albo stylu życia. Ja po prostu nauczyłam się słuchać swojego ciała i jak czuję, że coś jest „nie halo”, to odpuszczam. Może spróbuj zacząć od czegoś małego, zobacz, jak Twój organizm zareaguje, i wtedy zdecydujesz, co dalej. Ale hej, pamiętaj, żeby się nie katować. W końcu zdrowie to nie tylko fizyczność, ale też psychika – czasem lampka wina w dobrym towarzystwie może zrobić dla nas więcej dobrego niż restrykcje. 