Mam 41 lat, dwójkę dzieci, pracuję w sklepie spożywczym – cały dzień na nogach, niby ruch, a i tak kilogramy tylko rosły. Waga dobiła do 98 kg i wtedy lekarz powiedział, że mam insulinooporność, i że warto rozważyć leczenie farmakologiczne. Ja się przeraziłam – bo to już brzmi poważnie, prawda? W głowie miałam myśli typu „czy to znaczy, że to już koniec normalnego życia?”, „czy to będzie teraz tylko dieta i leki?”. Ale wtedy lekarz powiedział: „spokojnie, jest taki lek – Victoza – który może pani pomóc”. No i tak się zaczęło.
Na początku to był szok dla organizmu. Wstrzykiwałam codziennie rano, miałam lekkie mdłości i nie miałam ochoty na jedzenie – dla mnie, osoby która jadła do tej pory więcej niż mąż, to było coś nowego. Przez pierwszy miesiąc schudłam 4 kg. Sama byłam w szoku. A później – jakby się ciało przestawiło. Jadłam mniej, nie miałam zachcianek, cukierki przestały mnie kusić, a jak zjadłam coś „złego”, to nie miałam już tego poczucia, że muszę dokończyć całą paczkę.
W ciągu 6 miesięcy zeszłam do 83 kg. 15 kg w pół roku. Bez siłowni, tylko codzienne spacery z psem, mniej jedzenia i ta Victoza. Ale najważniejsze nie jest nawet to, ile schudłam – tylko to, że poczułam, że mam nad sobą kontrolę. Że nie jestem już niewolnicą jedzenia. Ja po prostu przestałam być głodna cały czas.
Wiadomo, że nie wszystkim zadziała tak samo. Mam koleżankę, która na Victozie schudła tylko 7 kg i zrezygnowała, bo mówiła, że ciągle jej niedobrze. Ale też znam jedną panią z grupy wsparcia, co zeszła 28 kg w niecały rok. Więc to chyba zależy od organizmu, stylu życia, psychiki też.
Ale jedno ci powiem – dla mnie Victoza była początkiem nowego rozdziału. Pomogła mi wyjść z tej spirali „jem – mam wyrzuty – jem więcej”. Czy warto? Dla mnie tak. Ale nie licz, że samo się zrobi. Trzeba też z nią współpracować. Jak z przyjaciółką – da ci wsparcie, ale za ciebie nie schudnie 