Biorę już od kilku lat, bo mam astmę. Na początku też byłam zestresowana, bo nie wiedziałam, czy dobrze robię, a do lekarza bałam się co chwilę dzwonić, żeby nie pomyśleli, że jestem hipochondryczką.
U mnie wygląda to tak, że używam Ventolinu tylko doraźnie, jak już naprawdę czuję, że nie mogę złapać powietrza, albo jak idę na spacer w zimie i czuję, że klatka mi się zaciska. Zazwyczaj to jest jedna dawka, góra dwie, ale staram się nie przekraczać czterech razy na dobę, bo podobno więcej to już ryzykowne. No i serio, jak się człowiek zacznie psikać bez opamiętania, to potem serce wali jak oszalałe. Miałam tak raz, jak byłam młodsza – myślałam, że to duszność, a to była panika. Dobrze, że sąsiadka mi pomogła wtedy, bo mogło się źle skończyć.
Najlepiej to nauczyć się rozpoznawać, kiedy naprawdę jest potrzeba wzięcia Ventolinu, a kiedy to jest tylko stres. Na przykład moja kuzynka też ma astmę i zawsze mi powtarzała: „Najpierw usiądź, spróbuj się uspokoić, weź kilka głębszych wdechów, zanim psikniesz”. Czasem samo to pomagało.
Aha, i jeszcze jedna rzecz – zawsze noś inhalator ze sobą. Ja kiedyś go zapomniałam, jak poszłam na wesele, i potem przez pół nocy się męczyłam, bo był dym z papierosów i duszno jak w saunie. Więc lepiej mieć zawsze przy sobie, nawet jak myślisz, że nie będzie potrzebny.