Opinie Venlectine

Jakie są Wasze doświadczenia ze stosowaniem leku Venlectine? Czy zauważyliście poprawę w leczeniu depresji lub zaburzeń lękowych, takich jak uogólnione zaburzenia lękowe, fobia społeczna czy lęk napadowy? Czy wystąpiły u Was jakieś skutki uboczne, na przykład zawroty głowy, nudności, suchość w ustach, nadmierne pocenie się czy zmiany masy ciała? Wasze opinie mogą być cennym wsparciem dla osób rozważających terapię tym lekiem – każda historia ma znaczenie!

  • Bardzo dobrze
  • Przeciętnie
  • Słabo
0 głosujących

Biorę Venlectine już jakieś 1,5 roku. Zaczęłam go stosować z powodu depresji sezonowej i przyznam szczerze – nigdy wcześniej nie ważyłam tyle, co teraz. Przytyłam około 16 kg odkąd zaczęłam ten lek. Na początku brałam go rano, ale wtedy czułam się strasznie zmulona, dosłownie jakby mnie ktoś walnął w głowę – cały dzień senna, zero energii. Przerzuciłam się na branie wieczorem i to była dobra decyzja – przynajmniej dało się jakoś funkcjonować.

Z rzeczy uciążliwych – bardzo nasiliło mi się pocenie, czasem aż fale gorąca jak w menopauzie (a jestem jeszcze sporo przed). Jak tylko zapomnę wziąć tabletkę – dramat. Zawroty głowy, wkurzam się o byle co, byle drobiazg potrafi mnie wyprowadzić z równowagi w sekundę.

Od trzech tygodni próbuję odstawić lek, powoli schodząc z dawki – chciałam spróbować latem, jak mam więcej światła i energii. Ale to, co się dzieje, jest trudne do opisania – fizyczne objawy odstawienia są strasznie silne. Czuję się rozdrażniona, mam napady złości, mdłości, zawroty głowy, nie mogę spać. I przyznam się – zaczynam się zastanawiać, czy nie wrócić do leku tylko po to, żeby uniknąć tych objawów. To naprawdę ciężki wybór – czy gorsza jest depresja, czy te wszystkie skutki uboczne i objawy odstawienia. Każdy musi sam to sobie przemyśleć, bo na każdego lek działa trochę inaczej.

Dla mnie Venlectine to był lek jak z koszmaru. Mało co mi pomagał, a skutki uboczne i problemy przy odstawieniu – tragedia. Brałam go przez 20 lat, nie dlatego że tak bardzo go potrzebowałam, tylko dlatego, że nie umiałam go odstawić. Objawy odstawienia były tak silne, że za każdym razem rezygnowałam i wracałam do leku. Ale kiedy w końcu się udało zejść całkiem z Venlectine (stopniowo, z duszą na ramieniu), to… nagle zniknęło wiele innych problemów, na które wcześniej dostawałam osobne tabletki. Serio – zmęczenie, zawroty głowy przy pominięciu dawki – wszystko odeszło. Nagle okazało się, że nawet ciśnienie mam w normie bez całej garści tabletek. Mam wrażenie, że niektóre moje dolegliwości przez lata były efektem ubocznym właśnie tego leku, a nie żadnych innych chorób. Szkoda, że tak późno się o tym przekonałam.

Brałam Venlectine przez około 10 miesięcy. Zaczęłam, bo byłam totalnie bez siły – leżałam na kanapie i nie miałam energii ani motywacji, żeby cokolwiek zrobić. Po kilku tygodniach zaczęłam czuć się wyraźnie lepiej – wstałam z tej kanapy, zaczęłam spacerować, ruszać się. Po dwóch–trzech miesiącach schudłam ponad 9 kg, zupełnie naturalnie, bez specjalnej diety. Zdecydowałam się odstawić lek, bo miałam wcześniej problemy z łatwym siniaczeniem się, a w trakcie brania Venlectine to się lekko nasiliło. Trochę się bałam, bo naczytałam się mnóstwa opinii o koszmarnych objawach odstawienia – zawroty głowy, lęki, rozdrażnienie… Ale powiem szczerze: schodziłam z leku przez około trzy miesiące, bardzo powoli, i nie miałam absolutnie żadnych problemów. Wiem, że ten lek nie każdemu pasuje, ale w moim przypadku naprawdę zadziałał. Pomógł mi wrócić do życia i to była dobra decyzja, że dałam mu szansę.

Pierwszy tydzień na Venlectine był jak przebudzenie. Miałam wtedy 55 lat i po raz pierwszy w życiu poczułam się… normalnie. Naprawdę. Jakbym dopiero wtedy zobaczyła, jak wygląda życie bez ciągłego napięcia, lęku i smutku. Lek pomógł mi nie tylko na depresję i stany lękowe, ale też na uderzenia gorąca, które wcześniej potrafiły mnie wyprowadzać z równowagi kilka razy dziennie. Patrząc z perspektywy czasu, nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wtedy nie dostała recepty na ten lek. Bywały momenty, że myślałam: „Może już mi niepotrzebny?”. I próbowałam go odstawiać – bardzo powoli, zmniejszając dawkę. Niestety – za każdym razem wracały te same objawy: złe samopoczucie, lęki, przygnębienie i ciężkie dni, które znałam aż za dobrze. Zawsze wracałam do leku. Dziś mogę powiedzieć jedno – moje życie jest dużo lepsze, odkąd stosuję Venlectine. Dla mnie to był punkt zwrotny.

Ten lek naprawdę zmienił moje życie. Odkąd pamiętam, zmagałam się z nawracającą depresją – taką prawdziwą, ciężką. Przez lata jakoś sobie z tym radziłam, aż w dorosłym życiu przyszedł moment, który dosłownie mnie złamał. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam poważnie o lekach przeciwdepresyjnych. Zaczęłam brać Venlectine, jednocześnie chodząc na terapię – i muszę powiedzieć jedno: jakość mojego życia zmieniła się nie do poznania. Jestem spokojniejsza, bardziej stabilna, wróciła mi radość z codziennych rzeczy. I to nie jest przesada.

Wiem, że wiele osób narzeka na tycie, spadek libido albo trudne odstawienie. U mnie akurat przyrost wagi zaczął się jeszcze przed lekiem – zmieniłam styl życia, mniej się ruszałam, więcej siedziałam, więc nie mogę zwalać tego na Venlectine. Jeśli chodzi o libido – tak, przez pierwsze pół roku było gorzej, ale potem wszystko wróciło do normy. A co do odstawienia – no cóż, prawda jest taka, że każdy antydepresant będzie dawał objawy odstawienia, jeśli się go nagle odstawi. Klucz to schodzić z niego bardzo powoli, najlepiej pod okiem lekarza. To nie jest coś, co robi się z dnia na dzień.

Nie każdy musi brać Venlectine czy jakikolwiek lek tego typu całe życie. Ale jeśli dzięki niemu jestem w remisji i mogę normalnie żyć – to nie mam zamiaru z tego rezygnować. I mówię to z pełnym przekonaniem.

Przestałam brać Venlectine jakieś 10 dni temu – tak po prostu. Byłam poza miastem, nie chciało mi się wykupywać kolejnej recepty. A może tak naprawdę… po prostu mam już dosyć leków. Nie przemyślałam tego jakoś specjalnie – podobnie zrobiłam zeszłej jesieni z lekiem stabilizującym nastrój. Też odstawiłam z dnia na dzień.

Nigdy nie miałam myśli samobójczych, ale ta taka klasyczna, szara, przewlekła depresja… no jest po prostu częścią mnie. Częścią mojego charakteru od zawsze. A jak się do tego dołoży przewlekły ból – który mam od lat – to człowiek naprawdę zaczyna się wypalać. Do tego kilku członków mojej rodziny zmarło na raka… jedno po drugim. To też zostawia ślad.

Osiem lat temu, za namową męża, poszłam do lekarza. I tak się zaczęło – Venlectine, 300 mg dziennie. I teraz, kiedy odstawiłam go nagle… sama już nie wiem, co robić. Wrócić do niego? Nie mam w sobie siły, żeby znowu zadzwonić do lekarza. Tak naprawdę chcę całkowicie zejść nie tylko z Venlectine, ale też z Zopidenu i Xanaxu. Zostawiłabym tylko lek na tarczycę – ten faktycznie muszę brać.

Nie palę, nie piję już ponad 14 lat. Staram się żyć „jak trzeba”, robić to, co słuszne. Ale zaczynam czuć, że to wszystko zamieniło się w jakiś koszmar. Z uzależnienia od leków nasennych też nie umiem wyjść – codziennie biorę 200 mg tabletek nasennych bez recepty plus Zopiden. I modlę się. Naprawdę się modlę.

Jeszcze jako nastolatka śmiałam się, że mój „szklanka jest zawsze do połowy pusta”. Minęło 50 lat i… nic się nie zmieniło. Teraz mam objawy jak przy grypie. I co najgorsze? Nawet jak brałam wszystkie te leki – to przez ostatni rok spędzałam 75% czasu w łóżku. Po prostu nie mam energii. Nigdy nie miałam. I naprawdę boli mnie, kiedy słyszę od innych: „Wystarczy wstać z łóżka”. Moja rodzina myśli, że jestem leniwa. A teraz czekają mnie jeszcze dwie operacje.

Nauczyłam się przez lata, że najlepiej siedzieć cicho, uśmiechać się i udawać, że wszystko gra – żeby nie obciążać rodziny. Ale to nie jest użalanie się. To po prostu moje życie. Zastanawiam się… czy są tu inni, którzy mnie zrozumieją?

Nie daj sobie wcisnąć tego leku! Serio. Venlectine to jedna z najtrudniejszych rzeczy, z jakimi się mierzyłam, jeśli chodzi o odstawienie. Brałam 150 mg dziennie – i jeśli nie wzięłam tabletki w ciągu dwóch godzin od przebudzenia, to zaczynało się piekło: zawroty głowy, zamglenie, poczucie odrealnienia. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle normalne, że jestem aż tak zależna od tego leku. Postanowiłam zejść z niego na własną rękę – bardzo powoli. I uwierzcie mi, jedyny sposób, żeby to miało sens, to dosłownie liczyć kulki w kapsułce (te małe granulki w środku) i co kilka dni brać minimalnie mniej. Mimo tej ostrożności – migreny, szumy w uszach, zawroty głowy, bezsenność… To był koszmar. Ale udało się – teraz jestem ponad rok bez leku i depresja póki co nie wróciła. Ale gdybym mogła cofnąć czas – najpierw spróbowałabym czegoś innego. Naprawdę. Ten lek może i działa, ale ceną jest uzależnienie organizmu. I bardzo, bardzo trudne zejście.

szkoda, że nie czytałam tego wątku przed kupnem tego leku a wcześniej zasugerowaniu go mej psychiatrze. Mam “tylko” ADHD, czytałam, że SNRI jest lepsze na tę nieróżnorodność od SSRI, które do tej pory brałam i tolerowałam dobrze. Zachciało mi się lepszego skupienia i braku napięcia. Chyba to Venlectine mi załatwiło (wzięłam w sumie 11 tabletek 75mg), ale od początku dokuczały mi bóle głowy i objawi “jak przy zaziębieniu”. W piątek doszła koszmarna bezsenność i osłabienie, zawroty głowy, parestezje. Wczoraj go nie wzięłam, dziś doszły wymioty. Nie jest to lek dla mnie, współczuję każdemu, kto musi go brać i przedkładać pozytywy nad tak straszne efekty uboczne.