Jak to przeczytałam, to poczułam się, jakbym widziała siebie w lustrze sprzed roku. U mnie było dokładnie to samo – grypa mnie rozłożyła, a Tamiflu niby miałam na recepcie, ale apteka rozłożyła ręce, bo Ebifuminu też oczywiście brakowało. Zamiast tego usłyszałam, że mogę sobie wziąć „coś na objawy” i się wygrzewać. No dzięki, super rada, nie? 
Ale dobra, powiem Ci, co mi wtedy pomogło przetrwać. Po pierwsze, jeśli masz gorączkę, to walczysz z nią paracetamolem albo ibuprofenem – ja brałam naprzemiennie, bo mi po jednym się robi słabo. Na bóle mięśni i głowy to działało całkiem nieźle. Do tego na ból gardła polecam Tantum Verde w sprayu albo jakieś tabletki do ssania, bo u mnie gardło to było jak papier ścierny.
No i wiesz co jeszcze? Musiałam zmobilizować męża (co nie było łatwe, bo u niego grypa to zawsze koniec świata
), żeby chociaż trochę mi pomógł w ogarnianiu domu. A dzieciaki? Ja im zrobiłam małą „strefę ciszy” w salonie – włączyłam bajki, dałam kredki, książeczki, przekąski, i modliłam się, żeby dały mi trochę spokoju. 
Jeśli chodzi o coś konkretnie na wirusa, to niestety bez recepty nic takiego nie ma. Możesz jeszcze próbować naturalnych sposobów – ja zawsze mam w pogotowiu herbatę z imbirem i miodem, witaminę C, a jak już jestem totalnie zdesperowana, to nawet czosnek jem (wiem, że to brzmi strasznie, ale na mnie działa
).
Trzymaj się i pamiętaj, że grypa mija, choć na początku wydaje się, że to nigdy się nie skończy.