Zacznę od tego, że w środowisku, w którym funkcjonuję (a mam tu na myśli zarówno znajomych z uczelni, jak i ludzi z pracy), Diane-35 nie ma zbyt dobrej opinii. I teraz wiem, że niestety nie każdy lekarz mówi wprost, że to tabletki starej generacji, zawierające dużo mocniejsze dawki hormonów niż wiele nowoczesnych preparatów. Ja sama dowiedziałam się o tym dopiero w trakcie ich stosowania, a nie przed, co – szczerze mówiąc – nieco mnie rozczarowało.
W ogóle zaczęło się od ogromnych problemów z cerą. Trądzik, przetłuszczająca się skóra, błysk na twarzy od rana, masakra. Mimo że dbam o cerę obsesyjnie – pielęgnacja, filtry, kosmetyki z wyższej półki – nic nie działało. Poszłam do dermatologa, najpierw dał maści, potem antybiotyki doustne i tak się faszerowałam co drugi miesiąc, a trądzik jak był, tak był, a odporność poleciała mi w dół jak nigdy wcześniej.
W końcu zdecydowałam się na wizytę u ginekologa – moją pierwszą w życiu – i opowiedziałam o tym, co się dzieje z moją cerą. Lekarz zapisał mi Diane-35, mówiąc, że pomoże na trądzik i jednocześnie będzie działać antykoncepcyjnie. Na początku byłam zachwycona – żadnych skutków ubocznych, nic mnie nie bolało, samopoczucie w porządku. Po dwóch miesiącach zaczęłam zauważać poprawę cery, a po czterech efekt był naprawdę zadowalający. Ale kiedy po tych kilku miesiącach chciałam odstawić tabletki, trądzik wrócił dosłownie w kilka tygodni – i to z jeszcze większą siłą.
Więc co zrobiłam? Zaczęłam brać z powrotem, bo chciałam wyglądać dobrze, czuć się kobieco, normalnie – nie ukrywać się pod grubym makijażem i nie kombinować z filtrami w aparacie. I wszystko byłoby pewnie dalej po staremu, gdyby nie zajęcia z seksuologii i planowania rodziny na uczelni. Tam prowadzący miał prezentację z porównaniem tabletek antykoncepcyjnych – ich skuteczności, składu i dawek poszczególnych substancji.
I wtedy dowiedziałam się rzeczy, która mnie zmroziła. Jest pewna substancja w składzie tabletek hormonalnych (niestety nie zapamiętałam jej nazwy), dla której dopuszczalna dzienna dawka to 0,1 mg. A co zawiera Diane-35? STO razy więcej tej substancji w jednej tabletce. I to nie jest błahy dodatek – to składnik, który obciąża metabolizm wątroby, może kumulować się w organizmie i zostaje tam dłużej niż inne, lżejsze hormony. W małej dawce nie jest groźny – ale w takiej, jaką ma Diane? Dla mnie to była bomba informacyjna.
Może zareagowałam tak mocno, bo studiuję kierunek powiązany ze zdrowiem, ale od razu postanowiłam, że muszę coś z tym zrobić. Zapytałam wykładowcy, co w sytuacji, kiedy bierze się Diane tylko na trądzik – i usłyszałam, że to lek starej generacji, który można bez problemu zastąpić nowocześniejszymi preparatami, równie skutecznymi, ale o mniejszym obciążeniu dla organizmu.
I pomyślałam: po co mam się faszerować tym, skoro mogę mieć ten sam efekt, ale bez potencjalnych konsekwencji zdrowotnych? Zmieniłam ginekologa, opowiedziałam mu całą historię i od razu usłyszałam potwierdzenie wszystkiego, co wcześniej usłyszałam na zajęciach. Polecił mi Yasmin – droższe, tak, ale brałam je przez 4 miesiące, zero skutków ubocznych, piękna cera, dobre samopoczucie. Od maja już ich nie biorę, a moja skóra dalej jest czysta, nic nie wróciło.
Więc moja rada dla każdej z Was, która rozważa Diane: najpierw zapytaj lekarza o alternatywy, dopytaj o dawki hormonów, nie bój się mówić, że chcesz coś bezpieczniejszego, nawet jeśli będzie droższe. Każdy organizm reaguje inaczej, ale warto wybierać świadomie, a nie tylko „bo lekarz tak powiedział”. Diane działa – to fakt. Ale są lepsze i lżejsze opcje, które nie niosą ze sobą tak dużego ryzyka.