Ja też byłam w takiej sytuacji jak Ty, tylko że to był ślub mojej siostry. Wszyscy się bawili, kieliszki szły jeden za drugim, a ja w nowej sukience, po fryzjerze, z pomalowanymi paznokciami i… tabletką Brintellixu w torebce.
Powiem Ci szczerze, że pogadałam wtedy z moją lekarką i powiedziała mi tak: “Mariolu, lepiej nie, ale jak już musisz, to jeden kieliszek, powolutku, i najlepiej do jedzenia.” No i tak zrobiłam. Wypiłam jedno prosecco, potem już tylko wodę z cytryną i na tym się skończyło. Nic mi się nie stało, ale też byłam bardzo ostrożna.
Ale teraz jak o tym myślę – to jednak z perspektywy czasu uważam, że to nie jest warte zachodu. Brintellix działa bardzo subtelnie, ja długo czekałam na efekty i nie chciałam tego zepsuć. A miałam już wcześniej jazdy po alkoholu przy innych lekach – raz po paroksetynie wypiłam dwa drinki i miałam takie zawroty głowy, że myślałam, że umrę. Kręciło mi się wszystko, serce waliło jak młotem, a ja się tylko modliłam, żeby nie zemdleć.
I jeszcze jedno – alkohol to jednak depresant. Niby się człowiek rozluźnia, ale następnego dnia kac moralny, spadek nastroju i jeszcze to uczucie, że “znowu coś schrzaniłam”. Jak się leczę, to staram się to robić porządnie.
Teraz jestem już prawie 5 miesięcy na Brintellixie i czuję się naprawdę dobrze. Zero alkoholu, zero wymówek. Jak ktoś ma urodziny – biorę zero procent, cytrynową wodę z miętą, a jak się ktoś dziwi, to mówię: “Leczę duszę”. I koniec dyskusji.
Ty oczywiście zrobisz jak uważasz, ale ja bym się na Twoim miejscu zastanowiła, czy te dwa kieliszki są warte Twojego zdrowia. Bo z depresji się nie wychodzi na skróty.
Ściskam Cię mocno i życzę wszystkiego najlepszego z okazji urodzin