Moja historia odstawienia Alventy – szczegółowo, szczerze, z emocjami (dla tych, którzy się boją, tak jak ja kiedyś)
Piszę ten post, bo sama szukałam takich relacji – prawdziwych, surowych, pokazujących nie tylko to, co może pójść dobrze, ale też z czym trzeba się liczyć. Brałam Alventę przez 5 lat – najpierw z powodu depresji i lęków. Miałam wtedy dwadzieścia kilka lat. Po pół roku zaczęłam myśleć o odstawieniu, ale lekarz powiedział, żebym próbowała brać co drugi dzień, potem co trzeci. I to był błąd – objawy odstawienia Alventy pojawiały się od razu między dawkami i były potworne. Lekarz twierdził, że to nie odstawienie, tylko że „organizm nie jest jeszcze ustabilizowany”. No to zostałam na leku… na kolejne pół roku. Potem jeszcze jedno przedłużenie. I tak zleciały lata.
W międzyczasie chodziłam na terapię, porządnie przepracowałam lęki, depresję, przeszłość. Miałam nawet taki okres (jakieś 3–6 miesięcy po rozpoczęciu Alventy), że czułam się, jakbym żyła w filmie – dosłownie wszystko było świetne, kolorowe, piękne. Ale to minęło. Pojawiła się szara codzienność, lek działał tylko „do poziomu funkcjonowania”, bez emocji, bez złości, ale też bez radości.
Po drodze zauważyłam, że coś się ze mną dzieje fizycznie. Alventa sprawiła, że miałam ciągły głód – nie zwykły apetyt, tylko taką wewnętrzną przymusową potrzebę jedzenia 24/7. Jak tylko byłam trochę głodna – wpadka, agresja, panika. Do tego przytyłam ponad 20 kg, mimo ćwiczeń i pilnowania jedzenia. Zero libido. Zaparcia, poty nocne, zero energii, bóle głowy, ciągła senność – 10–12 godzin snu dziennie, a i tak zmęczenie. Nie wiedziałam, że to wszystko może być przez Alventę. Myślałam, że to „taka już jestem”.
W końcu powiedziałam: dość. Chciałam spróbować życia bez niej. Nie miałam już siły na kolejne schodzenie miesiącami, więc – nie polecam, ale zrobiłam to – odstawiłam Alventę z dnia na dzień. Uprzedziłam bliskich, powiedzieli, że będą się ze mną kontaktować kilka razy dziennie. I tak zaczęła się moja „odwykowa przygoda”.
Pierwsze dni po odstawieniu Alventy:
- Dni 1–2: znośnie, choć już po południu lekka drażliwość, ból głowy.
- Dzień 2: ogromna złość, brain zaps (dziwne impulsy w głowie), zawroty głowy, senność, rozmazany obraz, koszmary.
- Dni 3–6: wszystko się nasiliło – złość, brain zaps, rozbicie, bóle brzucha, biegunka, mdłości, zawroty głowy, fale gorąca, dreszcze, uczucie „odklejenia”, do tego depresja, smutek, zmęczenie i koszmary senne.
- Dzień 7: było trochę lepiej, ale nadal zamglenie, bóle głowy, mgła mózgowa, brak siły, marzenia senne jak z horroru.
Pierwszy tydzień po odstawieniu Alventy:
- Nadal nudności, zawroty, depresja, odrealnienie, brain zaps.
- Ogromna wrażliwość emocjonalna, złość i płacz bez powodu.
Drugi tydzień:
- Złość jeszcze mocniejsza, brain zaps nadal obecne.
- Nadal płakałam bez wyraźnego powodu, miewałam momenty kompletnego rozbicia.
Trzeci tydzień:
- Złość przeszła w drażliwość, ale już spokojniejszą.
- Brain zaps bardzo delikatne i tylko wieczorem, albo jak gwałtownie spojrzałam na bok.
- Mdłości praktycznie zniknęły, czasem tylko lekki ból brzucha.
- I najciekawsze – wróciła mi energia. Wcześniej spałam po 10–12 godzin i nadal byłam zmęczona. Teraz wystarczało mi 7, maks 8 godzin snu i budziłam się świeża.
- Przestałam też odczuwać ten szalony głód – mogłam nie jeść przez kilka godzin i nie czułam się jak potwór zjadający wszystkich w zasięgu wzroku.
Odstawienie Alventy to nie jest lekka przeprawa, zwłaszcza jeśli robisz to nagle. Ale dzięki temu zrozumiałam, jak bardzo ten lek wpływał na moje ciało i psychikę, nawet jeśli myślałam, że „już na mnie nie działa”. Zmieniło się dużo. I to dopiero początek.