Pamiętam, jak pierwszy raz zdecydowałem się na Tramal po długiej walce z bólem nogi, który dokuczał mi przez kilka miesięcy. Siedziałem wtedy sam w pokoju, z nogą uniesioną na stosie poduszek, a w telewizji leciał jakiś stary program przyrodniczy o wyprawach w Himalaje. Miałem w głowie wizję, że skoro to coś silniejszego niż zwykły paracetamol, to może zacznę widzieć rzeczy, których nie ma, albo poczuję się jak po jakimś dziwnym transie. Ale w moim przypadku to wyglądało zupełnie inaczej.
Zamiast barwnych halucynacji czy niepokojących wizji, poczułem raczej ulgę – taką, w której ból przestaje dominować myśli, a mózg dostaje chwilę na złapanie oddechu. Nie czułem się szczególnie odrealniony, raczej spowolniony i rozluźniony, jakby ktoś ściszył trochę głośność świata naokoło. Nie patrzyłem już nerwowo na zegarek, nie analizowałem, czy noga boli bardziej czy mniej co pięć minut – po prostu było odrobinę spokojniej.
Moją największą obawą była utrata kontroli nad tym, co dzieje się w mojej głowie, a tymczasem okazało się, że chociaż czułem pewną niecodzienną miękkość w reakcji na bodźce, to jednak byłem w stanie skupić się, jeśli chciałem. Czytałem nawet wtedy artykuł w gazecie, żeby sprawdzić, czy da się normalnie myśleć i rozumieć tekst. Dało się, choć tempo przyswajania informacji było trochę wolniejsze.
Każdy reaguje inaczej, to jasne. Ktoś może opowiedzieć o zupełnie innych odczuciach, a w internecie czasem trafiają się historie bardzo niecodzienne. Ale moje doświadczenie było dość zwyczajne – zero halucynacji, żadnych dziwacznych scen jak z filmu fantasy, raczej delikatne stonowanie bólu i napięcia. Jeśli już czegoś bym się spodziewał, to bardziej lekkiej senności czy wrażenia, że ciało w końcu odpoczywa, niż jakichkolwiek przełomów w percepcji rzeczywistości.