U mnie wszystko zaczęło się od lęku przed snem. Brzmi może dziwnie, ale to było absolutnie koszmarne. Miałam bezsenność, a potem zaczął się strach sam w sobie przed tym, że znowu nie zasnę. Samo zbliżanie się wieczoru wywoływało u mnie napięcie, lęk, roztrzęsienie. I ta bezradność… Czułam, że się staczam. To wszystko przerodziło się w depresję i myśli samobójcze.
W końcu dostałam Eliceę i z czasem lekarz zwiększył dawkę do 15 mg. Początki były trudne – jak to bywa z tymi lekami – ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć jedno: ten lek pomógł mi odzyskać życie. Dzięki temu, że lęk wreszcie odpuścił, mogłam zacząć zmieniać swoje myślenie, codzienność, otoczenie. Po około 6 tygodniach poczułam, że zaczyna działać na dobre. Skutków ubocznych miałam niewiele, wszystko było do zniesienia.
Teraz minął już rok odkąd zaczęłam leczenie i powoli schodzę z leku – bo czuję, że już go nie potrzebuję. Nie dlatego, że „magicznie” wyleczył mnie ze wszystkiego, tylko dlatego, że dał mi przestrzeń, żebym mogła się sama odbudować. To nie jest cudowna pigułka – to narzędzie, które może dać ci oddech, kiedy toniesz. Ale potem trzeba wykonać pracę.
Elicea to dobry lek, ale trzeba dać mu czas. I jednocześnie warto szukać innych sposobów, by wrócić do równowagi – psychoterapia, zmiana rytmu dnia, praca nad sobą. Bo zdrowie psychiczne to całość, a nie tylko tabletka.
Jeśli właśnie walczysz – nie poddawaj się. Jest światło po drugiej stronie burzy. I nawet jeśli teraz nic nie widzisz, walcz o siebie. Z całych sił. Bo naprawdę można z tego wyjść.