Jakie są Wasze doświadczenia ze stosowaniem Lamotrixu w leczeniu zaburzeń nastroju lub padaczki? Czy zauważyliście poprawę samopoczucia, stabilizację emocji lub zmniejszenie częstości napadów? Jakie skutki uboczne pojawiły się u Was w trakcie terapii – np. wysypki skórne, zawroty głowy, problemy ze snem lub inne? Wasze opinie mogą być bardzo pomocne dla osób, które dopiero zaczynają leczenie Lamotrixem albo zastanawiają się, czy ten lek będzie dla nich odpowiedni.
Próbowałam już chyba wszystkich możliwych leków na depresję i chorobę dwubiegunową, ale żaden nie działał tak, jak powinien. Cztery tygodnie temu zaczęłam brać Lamotrix, najpierw 25 mg, a teraz jestem na 50 mg dziennie. I powiem Wam jedno – depresja w końcu zaczęła ustępować. To naprawdę pierwszy lek, który coś ruszył. Mam więcej energii, mniej się złoszczę, nie podjadam tak często, a do tego – co dla mnie mega ważne – wróciła mi ochota na seks, a już myślałam, że to nierealne przy lekach.
Są oczywiście skutki uboczne – nie mogę zasnąć, czasem mam mdłości, lekkie zaparcia i takie dziwne bóle po bokach – ale z każdym dniem robi się lepiej. Wszystko stopniowo się uspokaja.
Poza Lamotrixem biorę też fluoksetynę 40 mg dziennie. Dla mnie Lamotrix to jak cud – w końcu coś zaczęło działać. Jeszcze nie jestem na dawce docelowej – zwiększam powoli, zgodnie ze schematem. Ale już teraz widzę ogromną różnicę.
Piszę to, bo opinie innych bardzo mi pomogły, gdy sama byłam zagubiona. Może moja historia da komuś nadzieję, tak jak ja kiedyś znalazłam ją w czyichś słowach.
Biorę Lamotrix od ponad roku i powiem Wam jedno – to lek, który uratował mi życie.
Jeszcze jakiś czas temu brałam aż cztery różne leki na dwubiegunówkę. Codziennie coś – rano jedno, wieczorem drugie. Miałam wrażenie, że jestem chodzącą apteką. I mimo tych wszystkich tabletek, wciąż było źle – raz w górę, raz w dół, ciągła huśtawka. Dopiero kiedy trafiłam do nowej psychiatry, usłyszałam o Lamotrixie. Nikt wcześniej mi go nie proponował, więc podeszłam do tego sceptycznie. Ale zgodziłam się spróbować – głównie dlatego, że nie miałam już nic do stracenia. I wtedy coś się zmieniło. Zaczęłam powoli odstawiać inne leki i po kilku miesiącach zostałam tylko na jednym – tylko Lamotrix. I wiecie co? Pierwszy raz od lat czuję się naprawdę stabilnie. Nie zniknęły wszystkie problemy, ale w końcu potrafię normalnie żyć. Mam więcej spokoju w sobie, lepiej ogarniam rzeczywistość, łatwiej mi być mamą, partnerką, po prostu sobą.
Długo czułam się jakbym była tylko obserwatorką własnego życia, jakby wszystko działo się za szybą. A teraz? Mam wrażenie, że wróciłam. Że znów jestem sobą – prawdziwą, żywą, obecną. I za to jestem wdzięczna Lamotrixowi. Nie wiem, czy każdemu pomoże tak jak mnie, ale jeśli jesteś w miejscu, gdzie już nic nie działa, a wszystko wydaje się bez sensu – może warto dać mu szansę.
Mam 33 lata. Od czterech miesięcy biorę Lamotrix, po diagnozie cyklotymii – takiej lżejszej wersji dwubiegunówki. Zaczynałem od 50 mg, teraz jestem na 100 mg raz dziennie.
Całe życie miałem wahania nastroju, byłem drażliwy, łatwo się wściekałem, miałem problem z kontrolą impulsów. Wydawałem pieniądze bez opamiętania, wpadłem w długi, ciągle zmieniałem pracę – nie potrafiłem nigdzie zagrzać miejsca dłużej niż kilka miesięcy. W relacjach z ludźmi też było ciężko – byłem spięty, zamknięty, unikałem rozmów, nawet odbieranie telefonu przy kimś było dla mnie paraliżujące.
Na szczęście trafiłem na psychiatrę, który w końcu wiedział, co robi. Zaproponował Lamotrix. Nie spodziewałem się cudów. Ale już po pierwszej tabletce 50 mg poczułem różnicę.
Zrobiło się ciszej w głowie. Byłem spokojniejszy, mniej spięty, zacząłem lepiej się czuć wśród ludzi, przestałem analizować każde spojrzenie, każde słowo. Czuję się bardziej obecny, pewniejszy siebie, jakby moje ciało i głowa w końcu zaczęły grać do jednej bramki.
Nie twierdzę, że wszystko minęło – czasem nadal mam te „górki”, ale „dołki” są dużo łagodniejsze, nawet o 80%. Da się żyć. Da się funkcjonować. I chyba po raz pierwszy naprawdę w to wierzę.
Brałam wcześniej mnóstwo leków na depresję i stany lękowe – i nic nie pomagało. Każdy nowy lek to była ta sama historia: czekanie, skutki uboczne, rozczarowanie.
Kiedy psychiatra zaproponowała Lamotrix, pomyślałam tylko: „no dobra, spróbuję, ale nie mam już złudzeń”.
Zaczęłam od 25 mg, brałam tak przez dwa tygodnie, a dwa dni temu zwiększyłam dawkę do 50 mg. I wiecie co? Już po kilku dniach poczułam, że coś się zmienia. Nie po miesiącu, nie po dwóch – dosłownie po pięciu dniach.
Myśli przestały pędzić jak szalone, ten ciężar, który nosiłam w głowie i w sercu – jakby ktoś powoli go zdejmował. Codziennie jest trochę jaśniej. Nie myślę już non stop o śmierci, nie mam tej czarnej chmury nad sobą 24/7. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuję coś, co przypomina nadzieję.
Poza Lamotrixem biorę tylko lorazepam (doraźnie, w nagłych momentach lęku). I to wszystko. Nie mogę uwierzyć, że coś wreszcie działa. Jeśli ktoś to czyta i czuje się beznadziejnie – naprawdę, nie trać nadziei. Ja też myślałam, że już nic mi nie pomoże. A teraz – pierwszy raz od lat – chcę żyć.
Zdiagnozowano u mnie ADHD, lęki, depresję i PTSD. Przez wiele miesięcy byłam w czarnej dziurze – przytłoczona, niespokojna, z myślami, że nie dam już rady.
Brałam wenlafaksynę, bupropion i leki pobudzające, ale efekty były albo minimalne, albo żadne. Codziennie budziłam się z ciężarem na klatce piersiowej i pytaniem w głowie: „po co w ogóle wstawać?”
W końcu psychiatra dołożyła mi Lamotrix. Teraz jestem na 100 mg rano i… naprawdę nie wiem, jak to opisać. Depresja po prostu odeszła. Lęki – jakby ktoś przyciszył je na minimum. Nie mam już nagłych zmian nastroju, przestałam snuć czarne scenariusze, nie analizuję wszystkiego tysiąc razy. Czuję się spokojna. Obecna. Taka wersja mnie, jakiej nie znałam – bardziej logiczna, bardziej pogodna.
Co ważne – nie jestem otępiała. To nie jest to sztuczne „wyciszenie”, które czasem dają leki. Czuję się jak ja. Tylko zdrowsza. Jedyne, co się pojawiało przy zwiększaniu dawki, to delikatne swędzenie skóry, trwało dzień i znikało samo. Poza tym – zero skutków ubocznych.
Przez lata testowałam leki – chyba już nawet nie liczę ile. Ten jest pierwszy, który naprawdę coś zmienił. Nie twierdzę, że pomoże każdemu, ale jeśli ktoś czuje się tak, jak ja kiedyś… to warto spróbować. Naprawdę warto nie tracić nadziei.
Na początku dostałam Topamax na borderline, ale mój organizm go nie przyjął – o mało co nie uszkodził mi wątroby. Później próbowano ze mną bupropion (150 mg o przedłużonym uwalnianiu). Coś tam pomagał, ale zrobił ze mnie chodzącą wściekłość. Byłam rozdrażniona, wybuchowa, wszystko mnie irytowało.
Wtedy lekarka dorzuciła Lamotrix. Zaczęłam od małej dawki, potem stopniowo zwiększałam – teraz jestem na 100 mg dziennie. I serio – to był punkt zwrotny.
Wszystkie te nerwy, które wywoływał bupropion, po prostu zniknęły. Te dwa leki razem działają u mnie świetnie. Już po kilku dniach z Lamotrixem miałam wrażenie, że w głowie zrobiło się spokojniej. Jakby ktoś ściszył wszystko o kilka poziomów i w końcu mogłam oddychać.
Wraca moja naturalna równowaga, przestałam być taka spięta i reaktywna. Ale – żeby była jasność – nie same leki zrobiły robotę. Chodzę na terapię, ćwiczę regularnie, pracuję nad sobą. Leki pomagają się ustabilizować, dają szansę, ale reszta to codzienna praca.
Wiem, że nie jest łatwo, ale da się dojść do miejsca, w którym w końcu czujesz się sobą, tylko spokojniejszą wersją. Trzymam za Ciebie kciuki. Naprawdę warto walczyć.