10 lat na antydepresantach. 10 lat zmarnowanych na ciągłe załamania – rozwalone relacje z rodziną, wypalenie w pracy, przerwane kursy, puste konto, alkohol. Ostatnie dwa lata to było jedno wielkie przetrwanie – rano do pracy, wracałam i od razu spać. Nic więcej. W międzyczasie straciłam dwójkę dzieci, nie mam kontaktu, nie wiedzą nawet, co u mnie. Dom w ruinie, samochód ledwo jeździł, nikt już nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Sama się odsunęłam, ale i ludzie się wycofali. I tak krok po kroku doszłam do tego, że może ten świat byłby lepszy beze mnie. Bo co ja właściwie jeszcze mogłam dać? Co naprawić?
W końcu trafiłam na psychiatrę, który nie zbył mnie kolejnym SSRI, tylko spojrzał głębiej. Diagnoza: ChAD z cechami BPD, szybka zmienność nastrojów. Dostałam Lamitrin, jestem właśnie na 3 dniu. Zaczęłam też odstawiać wenlafaksynę, bo wiedzieliśmy, że ona tylko napędza te moje sinusoidy.
I nie wiem jak to możliwe, ale coś we mnie drgnęło. Nagle mam czysty zlew, zrobione pranie, nawet podłogi umyte. Mam chęć poukładać sprawy finansowe, ruszyć się z domu, załatwić zaległe rachunki. Niby drobiazgi, ale dla mnie to wielki krok. Czuję, jakbym pazurami wygrzebywała się z tej czarnej dziury w głowie. To dopiero początek, wiem. Ale pierwszy raz od lat czuję coś innego niż pustkę i wstyd.
Tylko jedno mnie boli – gdyby mnie ktoś wcześniej zdiagnozował, może miałabym jeszcze kontakt z moimi dziećmi. Może nie wszystko byłoby takie zrujnowane. Ale teraz, po raz pierwszy od dawna, mam nadzieję.