Zaczęłam mieć depresję po traumatycznej śmierci mojego jedynego rodzeństwa. Z natury nie jestem zwolenniczką łykania tabletek na wszystko, zwłaszcza na coś tak złożonego jak depresja – dla mnie to raczej objaw głębszego problemu, a nie coś, co można “wyłączyć” tabletką. Ale byłam w takim stanie, że zawaliłam wszystko: życie, pracę, codzienność. Nie ogarniałam niczego i potrzebowałam czegoś, co mnie postawi na nogi, więc lekarz przepisał mi Nexpram 10 mg i kazał brać wieczorem.
Pierwsza noc była koszmarem. Wzięłam tabletkę, położyłam się spać i dosłownie po godzinie obudziłam się z potwornymi wymiotami. Myślałam, że to minie, ale potem przyszły fale ataków paniki – jedna za drugą, przez jakieś 5-6 godzin. Myślałam, że umrę.
Drugiej nocy spróbowałam znowu, wmawiając sobie, że pewnie mój organizm się po prostu przestawiał na nowy lek, że to tylko chwilowe i jutro będzie lepiej. Nie było. Znowu to samo – wymioty, panika, pot, drżenie. I tak codziennie przez dwa tygodnie. Nie spałam, serce waliło mi jak oszalałe, chodziłam jak zombie.
W końcu rzuciłam Nexpram z dnia na dzień, bo po prostu nie miałam już siły walczyć z tym lękiem. I teraz uwaga: nie polecam tego robić na własną rękę, bo można sobie narobić jeszcze większego bałaganu. Ja po prostu uprzedziłam bliskich, żeby mieli na mnie oko przez te kilka dni po odstawieniu – na wypadek, gdyby coś się działo.
Co ciekawe – działanie antydepresyjne faktycznie czułam. Ten taki ciężki „czarny obłok”, który ciążył mi od miesięcy, naprawdę się rozwiał. Było lżej, myśli jaśniejsze. Ale te ataki paniki były nie do zniesienia. Nie mogłam funkcjonować, więc postanowiłam, że zawalczę z depresją sama, bez leków. Zajęło mi to o wiele więcej czasu, niż bym chciała, ale dziś mogę powiedzieć, że wyszłam na prostą. I nigdy już nie wróciłam do żadnego leku.