Zawsze miałam w sobie to dziwne uczucie, że coś jest nie tak. Nie chodziło o jakiś konkretny objaw, tylko taki ogólny stan – ciągły ciężar, jakby życie było czymś, co trzeba przetrwać, a nie czymś, z czego można się cieszyć. Myślałam, że po prostu taka jestem – wrażliwa, przytłoczona, może trochę „słaba psychicznie”. Ale dziś wiem, że to była depresja, z którą żyłam przez lata, nawet o tym nie wiedząc.
Przyszedł moment, który wszystko we mnie rozbił – rozstanie z kimś, na kim mi zależało. Nie było to moje pierwsze nieudane uczucie, ale właśnie wtedy coś we mnie pękło. Pojawiło się to, co tłumiłam od dawna: smutek, lęk, poczucie winy, totalna pustka. Zaczęłam godzinami siedzieć w internecie, czytać, robić testy na depresję, na stany lękowe, szukać jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie: „co jest ze mną nie tak?”.
W końcu zdecydowałam się pójść do lekarza. To była najtrudniejsza decyzja – przyznać przed sobą, że potrzebuję pomocy. Po kilku rozmowach dostałam receptę na Paroxinor. Lekarz powiedział, że to może być coś, co pomoże mi się ustabilizować, odzyskać kontrolę nad sobą, wyciszyć emocje.
I nie będę udawać, że mam pewność, że to będzie cud. Mam mnóstwo wątpliwości. Ale jednocześnie czuję, że już nie chcę dłużej tak żyć – udając przed wszystkimi, że wszystko gra. Bo nie gra.
Moja depresja nie wyglądała jak z filmów – nie leżałam całymi dniami w łóżku. Wstawałam, chodziłam do pracy, rozmawiałam z ludźmi. Tylko że wszystko było na pokaz. Uśmiech na twarzy, a w środku pustka. Nikt o tym nie wiedział. Nawet najbliżsi. Wolałam milczeć, niż się otworzyć i usłyszeć, że przesadzam.
Straciłam przez to dwie relacje. Obie z bardzo wartościowymi osobami. Ale moja niskie poczucie własnej wartości, brak pewności siebie, wieczne przekonanie, że „ktoś lepszy na pewno by się sprawdził lepiej” – to wszystko rozkładało te związki od środka. Miałam w sobie przeświadczenie, że i tak zostanę porzucona, bo „kto by chciał być z kimś takim jak ja?”. I ostatecznie to ja sama podcinałam te więzi, zanim zdążyły się rozwinąć.
Nie potrafię się skupić. Trudno mi podjąć decyzję nawet w najprostszych sprawach. W głowie chaos, jakby wszystko było przefiltrowane przez mgłę. Najgorsze jest to, że już nawet nie pamiętam, jak to jest czuć się normalnie. Czasami patrzę na innych ludzi i zastanawiam się, jak to jest po prostu być… szczęśliwym.
Paroxinor to dla mnie krok, może niełatwy, ale bardzo potrzebny. Nie oczekuję cudów. Ale jeśli ten lek pomoże mi odzyskać choć trochę siebie, poczuć odrobinę wewnętrznego spokoju, przestać się karać za wszystko, to znaczy, że było warto.
Nie chcę marnować kolejnych lat. Już za dużo czasu straciłam na bycie tylko „obecną”, ale nieobecną. Chcę naprawdę żyć, a nie tylko przetrwać. I może właśnie ten mały biały lek będzie początkiem tej drogi.