Jakie są Wasze doświadczenia ze stosowaniem Prefaxine? Czy zauważyliście poprawę w samopoczuciu i funkcjonowaniu? Jakie skutki uboczne wystąpiły podczas terapii? Wasze opinie mogą być niezwykle pomocne dla osób rozważających rozpoczęcie leczenia lub borykających się z podobnymi wyzwaniami.
Prefaxine pomógł mi za każdym razem, gdy wracała depresja. Ostatni epizod przyszedł po trudnej sytuacji w pracy i zaniedbaniu własnych pasji. Jak to zwykle bywa, człowiek zapomina, jak okropne potrafi być to uczucie – paraliż, pustka, niemożność odczuwania czegokolwiek. Miałam wątpliwości, czy lek jeszcze zadziała. Przez pierwsze dwa tygodnie byłam przerażona – naczytałam się opinii, że “tym razem nie działa”, że “tylko skutki uboczne”. Ale to przecież typowe przy depresji: katastroficzne myśli, lęk, wątpliwości. Po czterech tygodniach Prefaxine znów zadziałał – zaczęłam wracać do pracy, do życia, do siebie. Teraz mija ósmy tydzień i czuję się lepiej niż przed nawrotem.
Jeśli chodzi o skutki uboczne – były, ale z perspektywy depresji to naprawdę drobiazgi. Trochę potliwości, lekka utrata libido, przez chwilę nudności – wszystko minęło po kilku dniach lub tygodniach. Organizm się dostosował, a ja mogłam w końcu oddychać. Wiem, że nie każdy ma tyle szczęścia, ale zbyt często widzę, jak ludzie skupiają się tylko na minusach i nie dają lekom szansy. A przecież chodzi o życie. Nie o idealne samopoczucie bez potu czy zmęczenia – tylko o to, by się nie bać własnych myśli. Jeśli zastanawiasz się nad Prefaxine – daj sobie szansę. To może być pierwszy krok do wyjścia z tego mroku.
Odstawienie tego leku to był dla mnie koszmar – czułam się, jakbym schodziła z czegoś naprawdę uzależniającego. Zawroty głowy, nagłe napady płaczu, mdłości, zamglenie w głowie, dziwne sny – wszystko na raz. To było przerażające. I choć Prefaxine pomógł mi wcześniej z depresją, to sposób, w jaki organizm reagował na odstawienie, był dla mnie nie do zniesienia.
W pewnym momencie zaczęłam myśleć, że wolę już być przygnębiona niż przechodzić przez taki rollercoaster odstawienia. Nie ostrzegano mnie, że to może być aż tak silne. Każdy oczywiście reaguje inaczej, ale gdybym wiedziała, jak trudne może być zejście z tego leku, poważnie bym się zastanowiła, czy w ogóle zaczynać. Jeśli ktoś rozważa rozpoczęcie terapii Prefaxine, to moim zdaniem warto wcześniej porozmawiać z lekarzem o planie na późniejsze odstawienie – żeby nie zostać z tym samemu.
Leczenie Prefaxine nie było złe – pomagał, stabilizował, dawał ulgę. Ale prawdziwe wyzwanie zaczęło się, kiedy postanowiłam go odstawić. Brałam wysoką dawkę – 300 mg dziennie przez około półtora roku. Wszystko było zgodnie z planem: stopniowe zmniejszanie dawki, ostrożnie, jak kazał lekarz. Początkowo pojawiły się tzw. „wyładowania w mózgu” – takie dziwne, elektryczne mignięcia, które były nieprzyjemne, ale dało się z nimi żyć. Jednak kiedy zeszłam do 37,5 mg dziennie, zaczęła się prawdziwa karuzela neurologiczna. Dało się to jeszcze znieść… do momentu całkowitego odstawienia.
To, co przyszło potem, przypominało najgorszy trip z psychodelików – i to nie w przenośni. Halucynacje, zaburzenia percepcji, silne uczucie „poza ciałem”, lęki i totalna dezorientacja. Wróciłam do lekarza po kolejne saszetki z najmniejszą dawką i próbowałam je rozkładać co dwa, trzy dni. Trochę pomogło – mózg powoli się wyciszał. Ale nawet po 8 dniach całkowitej przerwy, kiedy lek powinien być już poza organizmem, objawy odstawienne nie ustępowały. W końcu się złamałam i wzięłam 75 mg kapsułkę „na czarną godzinę”, żeby jakoś przetrwać.
Prefaxine to bardzo trudny lek do odstawienia. Nawet dla kogoś, kto uważa się za odpornego psychicznie. Zdecydowanie nie odradzam – wiem, że dla wielu osób to ratunek – ale jeśli lekarz Ci go proponuje, błagam, przemyśl to dokładnie. Ustal z nim nie tylko plan leczenia, ale i plan zejścia. Bo według mnie odstawienie bywa gorsze niż sama depresja, zwłaszcza jeśli nie jesteś na to przygotowany.
Zaczęłam od najniższej dawki – 37,5 mg Prefaxine, zgodnie z zaleceniem lekarza. Po tygodniu zwiększyłam do 75 mg, tak jak było ustalone w planie leczenia. Przez kilka miesięcy czułam się całkiem stabilnie, ale po około pół roku pojawiła się we mnie potrzeba zejścia z dawki. Chciałam wrócić do 37,5 mg, licząc, że może już dam radę bez tak silnego wsparcia.
Niestety – wszystko się posypało. Emocjonalnie i psychicznie wypadłam z torów. Zdecydowałam się więc wrócić do 75 mg, ale z czasem – żeby utrzymać stabilność – lekarz zwiększył dawkę do 150 mg dziennie. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się całkowicie odstawić lek, ale w tym momencie… to raczej odległa perspektywa. Na ten moment Prefaxine jest czymś, bez czego trudno mi funkcjonować, choć gdzieś w głowie cały czas trzymam myśl, że może kiedyś się uda.
Biorę Prefaxine od 15 lat, cały czas w tej samej dawce – 75 mg dziennie. Przez ten czas nie miałam żadnych skutków ubocznych, zero problemów. Zaczęłam leczenie, bo byłam bardzo przygnębiona, smutna i nic nie miało sensu. Po około miesiącu zauważyłam, że codzienne rzeczy przestały mnie aż tak przytłaczać. Zmiana przyszła powoli, nie z dnia na dzień, ale była prawdziwa i głęboka. Prefaxine naprawdę mi pomógł – nie tylko przetrwać, ale wrócić do funkcjonowania.
Szczerze mówiąc, nie rozumiem, po co ludzie próbują odstawiać leki, które są im potrzebne. Jeśli Twój mózg przestał wytwarzać odpowiednią ilość serotoniny, to nie zacznie nagle robić tego sam z siebie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Trzeba to zaakceptować i brać lek tak, jak przepisano – bez kombinowania. Zbyt wiele osób wpędza się w kłopoty, bo na własną rękę odstawiają leczenie. Wystarczyłoby porozmawiać z lekarzem, ale niektórzy niestety zamiast pytać, wolą decydować sami.
Trochę mnie drażni, ile negatywnych opinii ludzie wrzucają o Prefaxine. Jasne, to nie jest lek „na zawołanie szczęścia”, ale przecież jeśli ktoś już sięgnął po coś takiego, to najczęściej dlatego, że inne metody nie pomogły. Ja tak właśnie miałam – próbowałam wszystkiego: suplementów, terapii, ćwiczeń, medytacji, nawet jakichś dziwnych herbat, ale dopiero Prefaxine dał mi realną ulgę. Nie twierdzę, że jest idealnie, ale działa. Pomógł mi przetrwać najgorsze momenty życia, których nie da się wytłumaczyć ani oddychać przez nieprzyjemność. Każdy ma swoją historię i ciało, więc naprawdę nie ma sensu straszyć innych, którzy dopiero szukają pomocy.
Wiele osób czyta takie komentarze i rezygnuje z leczenia, które mogłoby im pomóc – i to jest smutne. Prefaxine to lek jak każdy inny – jak działa, to go biorę. Odstawiałam go już wcześniej i da się to zrobić bez dramatu, jeśli robi się to powoli i z głową. Porównywanie tego leku do narkotyków jest nieuczciwe i niepotrzebne. Dla mnie Prefaxine był ratunkiem – po śmierci bliskiej osoby byłam wrakiem. Przez dwa lata byłam „czysta”, ale ostatnio znów wróciłam do leku, bo życie znowu przywaliło. Działa, mam mało skutków ubocznych, nie tyję (w przeciwieństwie do innych leków), mam więcej energii i nie płaczę codziennie z byle powodu. No i tak – orgazm jest, choć libido trochę mniejsze, ale serio – wolę stabilność psychiczną niż kilka sekund „wow”. Ludzie, nie oceniajcie leku, zanim naprawdę go nie spróbujecie. Każdy reaguje inaczej – i to jest całkowicie normalne.