Jak oceniacie efekty stosowania Slindy i czy doświadczyliście jakichś skutków ubocznych? Wasze opinie mogą być cennym wsparciem dla osób rozważających ten środek antykoncepcyjny – każda historia ma znaczenie!
- Bardzo dobrze
- Przeciętnie
- Słabo
Jak oceniacie efekty stosowania Slindy i czy doświadczyliście jakichś skutków ubocznych? Wasze opinie mogą być cennym wsparciem dla osób rozważających ten środek antykoncepcyjny – każda historia ma znaczenie!
To już moje trzecie tabletki, które stosuję w ciągu ostatniego roku. Zaczęłam brać 4 opakowanie Slinda. Zdecydowałam się na pigułki ze względu na obfite miesiączki. I od prawie roku mam prawie cały czas plamienia. Bóle brzucha i głowy, wahania nastroju, wzrost wagi. Chyba moim ratunkiem będzie menopauza
Wiem, że opinie o Slindzie są bardzo mieszane – sporo osób narzeka głównie na plamienia czy nieregularne krwawienia. Ja właśnie skończyłam pierwsze opakowanie i muszę powiedzieć, że u mnie nie było żadnych poważnych skutków ubocznych.
Chciałam spróbować antykoncepcji bez estrogenu i z innym rodzajem progestagenu. Drospirenon, który zawiera Slinda, jest akurat antyandrogenny i nie pochodzi od testosteronu, więc teoretycznie powinien lepiej działać przy moim PCOS – i faktycznie, jak na razie zauważyłam wyraźną poprawę.
Miesiączka zniknęła (przynajmniej na razie), a objawy PMDD – czyli ten cały emocjonalny rollercoaster przed okresem – zdecydowanie się uspokoiły. Już po pierwszym tygodniu zauważyłam, że jestem spokojniejsza, mniej rozdrażniona, a moje myśli nie pędzą jak szalone. Nastrój mam bardziej stabilny i czuję, że lepiej kontroluję emocje.
Zauważyłam trochę bólów głowy, ale podejrzewam, że to raczej spadek cukru, bo jak coś zjem, od razu mi przechodzi. Poza tym zero wypadania włosów, zero tycia, żadnych bóli brzucha ani piersi. Wręcz przeciwnie – po roku stagnacji na wadze, waga nagle zaczęła spadać.
Jak na razie jestem bardzo zadowolona. Dam znać po kilku miesiącach, czy wszystko nadal działa tak dobrze, ale pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne.
Jestem już w czwartym miesiącu brania Slindy. Dostałam ją z powodu bardzo obfitych i bolesnych miesiączek oraz anemii. Mam już końcówkę czterdziestki i z tym problemem zmagam się dosłownie od nastoletnich lat.
Przez lata próbowałam chyba wszystkich możliwych tabletek antykoncepcyjnych – i za każdym razem musiałam je odstawiać przez różne skutki uboczne: migreny, wahania nastroju, opuchlizna, przybieranie na wadze… wszystko. Miałam serdecznie dość. Byłam tak zdesperowana, że umówiłam się do ginekologa, żeby porozmawiać o usunięciu macicy, bo czułam, że tylko to może mi jeszcze pomóc wrócić do jakiejkolwiek normalności. Ale lekarka zaproponowała, żebym spróbowała jeszcze Slindy – bo nie zawiera estrogenu i może zadziała inaczej niż wszystko, co brałam wcześniej. Zgodziłam się z dużą rezerwą. I faktycznie – pierwsze dwa miesiące były trudne. Miałam potężne plamienia, praktycznie krwawiłam przez trzy tygodnie bez przerwy. Ale coś mnie tknęło, żeby nie rezygnować od razu.
I całe szczęście, że wytrwałam – od trzeciego miesiąca wszystko się ustabilizowało. Nie mam już żadnych plamień ani krwawień. I co najważniejsze – miesiączki praktycznie zniknęły, co dla mnie jest po prostu niesamowite po tylu latach męczarni. Nie zauważyłam żadnych skutków ubocznych. Serio – zero migren, zero tycia, czuję się spokojna i normalna, jakbym wreszcie dostała swoją codzienność z powrotem. Cieszę się, że dałam Slindzie szansę, choć na początku miałam już wszystkiego dość.
Mam endometriozę IV stopnia i ostatnia tabletka, jaką mi przepisano – Cerazette – tylko pogorszyła sprawę. Miałam bóle praktycznie przez 25 dni w miesiącu. Nie przesadzam – ciągle jakieś skurcze, kłucia, pieczenie, ból promieniujący do krzyża i pachwin, wszystko na raz. Byłam wykończona.
Jak tylko lekarz zmienił mi lek na Slindę, ulga była natychmiastowa. Dosłownie po kilku dniach czułam, że moje ciało zaczyna oddychać. Bóle się uspokoiły, a ja wreszcie mogłam normalnie funkcjonować. Zaczęłam nawet chudnąć, co wcześniej było niemożliwe, bo przez endo i zatrzymującą się wodę czułam się jak balon.
Jedyne, co mnie trochę męczyło na początku, to plamienia, które pojawiały się i znikały przez pierwsze dwa opakowania. W pierwszym miesiącu w ogóle nie miałam miesiączki, co było trochę dziwne, ale potem, od trzeciego opakowania, okres się pojawił. I co najważniejsze – nie miałam już tych piekielnych skurczy, które wcześniej potrafiły trzymać mnie przez 3 dni pod kocem z termoforem i tabletkami przeciwbólowymi. Miesiączka była dużo lżejsza, spokojna, do przeżycia.
Zostaję przy Slindzie, bo to pierwszy lek od lat, który naprawdę mi pomaga. Jasne, wiem, że to nie leczy przyczyny, to tylko „plasterek” na objawy – ale bycie bez bólu przez 3 miesiące to jakby ktoś mi oddał 3 lata życia. Takiej różnicy nie zrobił u mnie żaden inny lek.
Biorę Slindę już od roku. Mam 50 lat, jeszcze nie przeszłam menopauzy i jestem aktywna seksualnie, więc antykoncepcja nadal jest mi potrzebna. To była propozycja mojej lekarki – właśnie ze względu na wiek. I muszę powiedzieć, że to był strzał w dziesiątkę.
Na początku, przy przejściu na Slindę, miałam tylko lekkie plamienia, a teraz – po roku – zdarza się sporadyczne, delikatne krwawienie, ale nic uciążliwego. Biorę tabletki ciągiem, bez przerwy, więc nie mam miesiączki, co uważam za ogromną ulgę w tym wieku. Zero skutków ubocznych.
Nie przytyłam, ale też nie schudłam – po prostu stabilnie. Nie mam żadnych huśtawek nastroju, co było dla mnie ważne, bo przez ostatnie kilka lat próbowałam różnych tabletek i każda coś psuła – jedna wywoływała migreny, inna powodowała obrzęki albo totalny spadek energii. Slinda jako jedyna się sprawdziła.
Biorę tabletki antykoncepcyjne od 18. roku życia i nigdy nie miałam większych problemów – aż do końcówki czterdziestki, kiedy wszystko się zmieniło i ciało zaczęło reagować zupełnie inaczej. Dlatego wiem, że potrzeby się zmieniają, i trzeba szukać czegoś, co będzie działać teraz, a nie tylko „bo kiedyś było okej”.
Moja rada? Szukaj swojej opcji. Nie poddawaj się, nie daj sobie wmówić, że musisz się męczyć. I nie bój się pytać lekarza – albo zmienić lekarza, jeśli trzeba. Każde ciało jest inne, każda z nas potrzebuje czegoś innego – ale naprawdę można znaleźć coś, co działa dobrze i bezpiecznie, nawet po 40 czy 50.
Od kiedy skończyłam 14 lat, zaczęła się moja przygoda z hormonami – niestety, bardziej koszmar niż przygoda. Przez ponad dekadę żaden ginekolog nie potrafił dobrać mi odpowiedniej antykoncepcji – każda tabletka powodowała u mnie inne skutki uboczne, zwłaszcza te dwuskładnikowe. W końcu wiosną 2020 roku powiedziałam sobie „dość” i sama zdecydowałam się odstawić wszystkie leki hormonalne.
Niestety, rok później pojawiły się pierwsze poważne problemy – nagle przytyłam, zaczęły się kłopoty z cerą, a cykl całkowicie się rozregulował. Pod koniec czerwca 2021 roku trafiłam do nowej endokrynolożki, która po badaniach jednoznacznie potwierdziła u mnie PCOS. Jako że nie planowałam dzieci, a do tego byłam już wykończona wiecznym próbami innych środków, dałam się przekonać na wypróbowanie Slindy. Była to wtedy nowość na rynku, więc pomyślałam: „może tym razem się uda”.
Slindę zaczęłam przyjmować na początku sierpnia 2021 roku. Efekty były niesamowite – cera oczyściła się praktycznie z dnia na dzień, przestały mi wypadać włosy, a trądzik na ramionach i plecach wreszcie zniknął. Pierwsze pięć miesięcy to niestety ciągłe plamienia, ale poza tym nie było żadnych innych nieprzyjemnych efektów. Ucieszyło mnie też, że okres praktycznie zanikł, bo zawsze miałam go za często i bardzo obficie.
Z czasem jednak zaczęły pojawiać się nowe problemy. Od czerwca 2022 roku zauważyłam, że moje libido spadło praktycznie do zera. Na początku mnie to nie martwiło, bo byłam sama, ale pod koniec roku zaczęły się kolejne dziwności – znów wypadały mi włosy, skóra na głowie była tłusta, a twarz na przemian się łuszczyła i przetłuszczała. Do tego przyszły fale gorąca i nadmierne pocenie, choć badania krwi (zarówno u rodzinnego, jak i ginekologa) cały czas wychodziły wzorowo.
Latem 2023 roku w trzy miesiące przybrałam na wadze prawie 8 kg bez żadnej zmiany w diecie ani trybie życia. To było naprawdę frustrujące. Wróciłam do endokrynolożki, która po badaniach stwierdziła, że Slinda drastycznie obniżyła mi poziom estrogenów. Oprócz obniżenia testosteronu, ta tabletka obniża też estrogeny, co było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Dostałam wtedy żel z estradiolem do codziennego stosowania, żeby wyrównać hormony – według zaleceń miałam go używać, dopóki biorę Slindę. Oprócz tego endo zaleciła mi Minoksidil na włosy.
Obecnie, czyli na koniec kwietnia 2025 roku, moje problemy niestety nadal trwają – plamienia wróciły i pojawiają się bóle brzucha. W ciągu ostatnich 2 miesięcy znowu zrobiłam pełny pakiet badań (morfologia, tarczyca, hormony) i wszystkie wyniki są w normie, a jednak objawy nie ustępują. Lekarze są bezradni – żaden nie skojarzył, że wszystkie te dolegliwości mogą być powiązane właśnie ze Slindą. Przeczytałam ulotkę i wszystko, co mnie męczy, rzeczywiście widnieje tam jako możliwe skutki uboczne.
Mam jeszcze jedno opakowanie Slindy i zamierzam je zużyć w maju, a potem definitywnie odstawić tabletki. Na czerwiec mam już umówioną wizytę u nowego specjalisty. Jeśli i to nie przyniesie efektu, wracam do naturalnych metod wspierania PCOS, bo Slinda, choć przez kilka miesięcy była wybawieniem, na dłuższą metę niestety się u mnie nie sprawdziła – podobnie jak każda inna tabletka przed nią.
Biorę Slindę od nieco ponad miesiąca i… szczerze? Już mam jej serdecznie dosyć. Mam 37 lat i endometriozę, która od lat uprzykrza mi życie – bóle były tak silne, że kilka razy kończyłam na ostrym dyżurze. Próbowałam różnych metod, ale kiedy usłyszałam o Slindzie, pomyślałam: może to w końcu przyniesie ulgę.
I faktycznie – ból zniknął, okresy też się skróciły, już nie trwają po 7 dni i nie zwijam się w łóżku z termoforem. Ale wszystko inne się rozpadło. Od kiedy zaczęłam brać te tabletki, moje nastroje to totalna sinusoida. Płaczę bez powodu, często kilka razy dziennie. Mam uczucie, jakby cały czas coś mnie przygniatało psychicznie – lęk, drażliwość, wściekłość, nawet jakaś apatia.
Każdego dnia boli mnie głowa, mam wysuszone oczy i ciągle chce mi się pić – aż muszę mieć zawsze butelkę pod ręką. Do tego nie mogę spać – budzę się w nocy, przewracam się z boku na bok, a rano czuję się jak zombie. Jestem też bardziej wybuchowa niż zwykle – wszystko mnie irytuje, mówię zanim pomyślę, a potem żałuję.
Pierwszego miesiąca okresu nie było wcale, ale za to od samego początku mam codzienne plamienia – i to już naprawdę męczy. W tym momencie nie wiem, co gorsze: czy tamten ból przy endometriozie, czy to, co teraz dzieje się z moją psychiką i ciałem.
Mam jeszcze zapas Slindy na dwa miesiące, bo dostałam od lekarki darmowe opakowania, ale coraz bardziej myślę, że nie dam rady dociągnąć nawet do końca drugiego miesiąca. Coraz częściej mam wrażenie, że ta tabletka przynosi mi więcej szkody niż pożytku.