Jakie są Wasze doświadczenia ze stosowaniem leku Zolafren w leczeniu schizofrenii lub choroby afektywnej dwubiegunowej? Czy zauważyliście poprawę nastroju, zmniejszenie objawów psychotycznych lub wyciszenie epizodów maniakalnych? Jakie skutki uboczne wystąpiły u Was podczas terapii – np. senność, przyrost masy ciała, wzmożony apetyt, problemy metaboliczne czy inne? Wasze opinie mogą być bardzo pomocne dla osób, które rozważają rozpoczęcie leczenia tym lekiem albo mają trudności z jego tolerowaniem.
Zolafren naprawdę uratował mi życie. Kiedy zdiagnozowano u mnie chorobę afektywną dwubiegunową, zaburzenia lękowe i natręctwa, byłam totalnie pogubiona. Próbowałam wcześniej różnych leków – po Abilify byłam rozdrażniona, Lamictal sprawiał, że ciągle o czymś zapominałam i byłam rozkojarzona. Dopiero połączenie fluoksetyny i Zolafrenu zaczęło działać. Zaczęłam od 2,5 mg Zolafrenu i już po kilku dniach poczułam, jakby ktoś wyłączył tę czarną chmurę znad mojej głowy. Skończyły się nagłe zmiany nastroju, ten ciężar zniknął, wróciłam do szkoły, potrafiłam się wreszcie skoncentrować. Wreszcie mogłam normalnie funkcjonować – znowu poczułam, że jestem sobą.
Ale nie było idealnie. Zaczęłam szybko przybierać na wadze – prawie 12 kilo w miesiąc. I to mimo tego, że się ruszałam, ćwiczyłam, starałam się trzymać dietę. Organizm jakby się przestawił i trzymał każdy gram. No i jeszcze jedno – trochę się „przytępiłam”. Nie miałam już ochoty gadać, jakby emocje się uspokoiły… aż za bardzo. Z jednej strony ten lek naprawdę zrobił robotę – po miesiącach totalnej rozsypki mogłam znowu się śmiać, mieć nadzieję, coś planować. Ale z drugiej – jak patrzyłam w lustro i widziałam, jak wyglądam, to samoocena zaczęła lecieć w dół.
Teraz schodzę z Zolafrenu i próbuję Latudy, bo szukam czegoś, co pomoże, ale nie będzie miało aż takiego wpływu na wagę. Gdybym miała komuś doradzić? Spróbujcie Zolafrenu, jeśli nic innego nie działa. Tylko od razu miejcie z tyłu głowy, że waga może skoczyć. Ale jeśli tkwicie w czarnej dziurze i nie wiecie, jak z niej wyjść – to może być ta lina, która was z niej wyciągnie. Dla mnie była.
Biorę Zolafren w dawce 10 mg dziennie już od jakichś dziesięciu lat. Na początku przeszłam na niego z Risperdalu i przez pierwsze tygodnie czułam się naprawdę dziwnie – jakby coś we mnie było nie tak, jakbym była w zawieszeniu. Lekarz uspokajał, że to tylko okres przystosowania, że trzeba poczekać. No i miał rację – po jakimś czasie wszystko się ułożyło i organizm przywykł.
Przytyłam na tym leku, nie będę udawać, że nie. Ale z czasem udało mi się to ogarnąć – dieta, trochę ruchu, i kilogramy zaczęły schodzić. Mój psychiatra co roku robi mi badania, głównie cholesterol i cukier – wszystko jest w normie, więc przynajmniej wiem, że nie robię sobie krzywdy od środka. Jedyne, co mi trochę przeszkadza, to to, że potrzebuję więcej snu niż kiedyś. Czasem mam wrażenie, że tylko śpię i jem. Ale wolę to niż życie na huśtawce emocjonalnej i nieprzespane noce. Kiedyś miałam moment, że chciałam odstawić lek – myślałam, że może wtedy szybciej schudnę. Ale potem przyszła refleksja: co mi po zgrabnym ciele, jeśli psychika znowu się rozsypie?
Wolę być trochę bardziej „okrągła”, ale mieć spokój w głowie, niż chuda i wiecznie na granicy. Z wagą zawsze można coś zrobić. Ale jak się człowiek psychicznie rozjedzie, to już nie ma łatwych rozwiązań. Świat i tak lepiej znosi ludzi, którzy mają kilka kilo za dużo, niż tych, którzy są psychicznie niestabilni. Więc tak – wolę być „puszysta i pogodna” niż „szczupła i szalona”. I to jest wybór, którego nie żałuję
Mój chłopak choruje na chorobę afektywną dwubiegunową z epizodami manii. Przez dwa lata nie brał żadnych leków, no i niestety – wróciło. Wpadł w silny epizod maniakalny, było naprawdę źle. Poszliśmy do lekarza i dostał Zolafren w dawce 3 miligramów.
Zadziałało – mania się zatrzymała, całe to nakręcenie zniknęło. Ale… teraz jest jak cień samego siebie. Cały czas śpi, jak nie śpi, to jest kompletnie bez życia. Nie ma w nim emocji, pewności siebie, nie odzywa się prawie wcale. Przestał się śmiać, prawie nie je, patrzy w pustkę. Jakby ktoś zgasił w nim światło. Naprawdę ciężko to oglądać, bo wiem, jaki był wcześniej – pełen energii, dowcipny, z błyskiem w oku. A teraz siedzi obok mnie jak duch, jakby go już nie było.
Mam ogromną nadzieję, że lekarz coś zmieni przy najbliższej wizycie, bo tak się po prostu nie da żyć. To nie jest wyjście z choroby, to tylko inny rodzaj cierpienia. Wiem, że leki są potrzebne, ale wierzę, że da się to lepiej dopasować, tak żeby człowiek nie tracił siebie w trakcie leczenia.
Mam chorobę afektywną dwubiegunową typu drugiego i przeszłam już przez naprawdę wiele różnych leków. Niestety musiałam odstawić Zolafren, bo w ciągu kilku miesięcy przytyłam na nim ponad 9 kilogramów i miałam wrażenie, że moje myślenie zwolniło – jakbym działała na spowolnionych obrotach. Mimo to… to był jeden z najlepszych leków, jakie brałam. Po raz pierwszy od bardzo dawna zaczęłam wreszcie przesypiać całe noce. Przestałam się wybudzać co chwilę, mogłam naprawdę odpocząć. Moje depresyjne myśli zaczęły się wyciszać – nie zniknęły całkiem, ale przestały dominować każdy dzień. Bywały takie momenty, że przez kilka dni z rzędu czułam się po prostu… normalnie.
Największą ulgę przyniosło mi to, że zniknęły gonitwy myśli. Nie miałam już w głowie miliona pomysłów na raz, nie czułam tego ciągłego napięcia. Wszystko trochę się wyciszyło – nawet moja drażliwość prawie całkiem zniknęła. Byłam naprawdę zaskoczona, że po tylu nieudanych próbach, to właśnie Zolafren tak dobrze na mnie zadziałał. Gdyby nie ten przyrost wagi i to lekkie „otępienie”, to z chęcią brałabym go dalej. Może kiedyś, jeśli nic innego nie zadziała, spróbuję jeszcze raz. Bo wiem, że ten lek naprawdę potrafi pomóc, tylko trzeba umieć znaleźć równowagę między korzyściami a skutkami ubocznymi. Jeśli ktoś ma podobne problemy jak ja – to naprawdę warto dać Zolafrenowi szansę.
Mam 27 lat i zmagam się z chorobą afektywną dwubiegunową właściwie przez większość swojego życia. Na co dzień biorę 250 mg lamotryginy i 300 mg bupropionu. Bardzo niedawno po raz pierwszy w życiu dostałam Zolafren – po próbie samobójczej i hospitalizacji. Byłam bardzo niechętna, żeby go spróbować. Naczytałam się wcześniej o skutkach ubocznych i byłam przerażona. Ale zdecydowałam się – zaczęłam od malutkiej dawki, 2,5 mg. I muszę powiedzieć jedno: to zmieniło moje życie już po pierwszej tabletce. Poszłam spać rozbita i kompletnie bez sił, a obudziłam się, jakby coś w mojej głowie się połączyło, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce. Zadziałało błyskawicznie – bez czekania tygodniami, czy zadziała, czy nie. Biorę go dopiero od tygodnia, więc jeszcze nie zauważyłam żadnych skutków ubocznych, ale to, co się wydarzyło przez te kilka dni, to dla mnie prawdziwy cud. Od zawsze największym problemem u mnie była niestabilność nastroju – ciągłe wzloty, upadki, chaos. A teraz po raz pierwszy czuję, że coś się wyrównało, że emocje nie rządzą mną, tylko ja zaczynam mieć nad nimi jakąś kontrolę.
Jestem zaskoczona, jak dobrze ten lek na mnie działa. I choć wiem, że to dopiero początek, to mam w sobie pierwszy raz od dawna nadzieję, że może być lepiej.
Kilka lat temu przeszłam przez kilka epizodów psychotycznych, które skończyły się hospitalizacją. Wtedy po raz pierwszy dostałam Zolafren – w dawce 20 mg dziennie – razem z innymi lekami. Zdiagnozowano u mnie zaburzenie osobowości borderline, ciężką depresję i fibromialgię. Na początku było ciężko. Czułam się głodna non stop i w krótkim czasie przytyłam ponad 30 kilogramów. Nie wiem, czy to tylko przez Zolafren, bo brałam też inne leki, ale z pewnością miał w tym swój udział. Z czasem lekarze zaczęli powoli odstawiać pozostałe leki, aż zostałam tylko na Zolafrenie. Obecnie biorę tylko 5 mg na noc – i to wystarcza. Śpię dobrze, nie budzę się w nocy, uczucie głodu się unormowało, a ja – dzięki zmianie diety i regularnym ćwiczeniom – zaczęłam chudnąć. Najważniejsze jest jednak to, że nie mam już depresji. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się tak spokojna, stabilna i po prostu… dobrze.
Dla mnie to była cała droga – nie tylko leki, ale też psychoterapia, aktywność fizyczna, wsparcie bliskich i mądre jedzenie. Ale Zolafren był ogromną częścią tej układanki. Ten lek, razem z całą resztą, naprawdę uratował mi życie.