Pierwsze dni Paroxinor

U mnie pierwsze dni były… jak zły trip, nie ma co owijać. Ale z perspektywy czasu – było warto. Pierwsza tabletka – i już wieczorem czułam się taka… oderwana. Niby jestem, ale jakby mnie nie było. Dziwny ścisk w głowie, uczucie jak po jednej lampce wina za dużo.
Drugi dzień? Zawroty głowy. Takie, że nie mogłam normalnie zejść po schodach. Dodatkowo senność, ale taka nie dająca ulgi – niby człowiek śpi, ale wstaje zmęczony.
Czwartego dnia miałam już kryzys. Myślałam: „po co mi to, może jestem nienormalna, może to tylko pogorszy wszystko.” I wtedy moja córka powiedziała mi coś, co mnie zatrzymało – „mamo, pierwszy raz od dawna się do mnie uśmiechnęłaś.” Popłakałam się.

I zostałam przy leku. I teraz, po 3 miesiącach, nie wyobrażam sobie życia sprzed Paroxinoru. Więc tak – pierwsze dni to nie spacerek. Ale to fundament. Jak przy remoncie – najpierw burdel, kurz, gruz. Potem nowe życie.