Ja w zeszłym roku myślałam, że naprawdę mnie wyniosą nogami do przodu. Dostałam grypę jak dzwon, temperaturę miałam 39,5 przez trzy dni, spałam w kałuży własnego potu, a mój kot patrzył na mnie jak na przyszłe zwłoki. Też miałam Tamiflu i… no cóż, powiem tak – to nie jest cudotwórca.
U mnie poprawa przyszła dopiero trzeciego dnia, ale i tak nie jakaś spektakularna. Zeszła mi gorączka, ale dalej byłam osłabiona jak po przebiegnięciu półmaratonu bez treningu. Kaszel został jeszcze długo, zmęczenie też, a jak wróciłam do pracy po tygodniu, to koleżanka spojrzała na mnie i powiedziała: „Boże, Jolka, ale ty jeszcze chora!”. Tylko że ja już nie byłam chora – ja po prostu wyglądałam jak śmierć na zwolnieniu warunkowym.
Z tego, co wiem, to u niektórych działa szybciej, u niektórych wolniej. Moja siostra brała i mówi, że po dwóch dniach czuła się już prawie zdrowa, a ja to się wlokłam jak przysłowiowy trup. Wydaje mi się, że to zależy od organizmu i tego, czy grypa zdążyła się już rozhulać.
Tak że, Monia, cierpliwości. Pij dużo, śpij dużo, rób sobie gorące herbatki i nie licz, że wstaniesz jutro jak nowo narodzona. Grypa to perfidna franca, ale minie. 
A mężowi powiedz, że jak on kiedyś zachoruje, to ma to „wypocić” i nie jęczeć, a ty sobie wtedy spokojnie włączysz seriale i będziesz udawać, że go nie słyszysz. 